Nawigacja

Aktualności

Internowany za brak paliwa

  • Fot. ilustracyjna z zasobu Archiwum IPN. IPN Ka 084/98
    Fot. ilustracyjna z zasobu Archiwum IPN. IPN Ka 084/98

Dzisiejszą historię z „Migawek archiwalnych” dedykujemy wszystkim myślącym z nostalgią i sympatią o czasach PRL.

Czas akcji: druga połowa grudnia 1981 r.

Miejsce akcji: Katowice

Bohater: Włodzimierz Kaniewski, przypadkowa ofiara, Bogu ducha winny właściciel prywatnej wytwórni artykułów gumowych z Pruszkowa, któremu w złym miejscu i czasie zabrakło paliwa

Produkowane przez wytwórnię naszego bohatera artykuły gumowe (np. pasy klinowe do ciągników i kombajnów) znajdowały nabywców m.in. w rolnictwie, a właściciel sam dostarczał je kontrahentom. Wprowadzenie stanu wojennego i ograniczenie możliwości swobodnego przemieszczania się skomplikowało mu pracę, jednak 17 grudnia otrzymał zezwolenie na poruszanie się po całym kraju. Następnego dnia wyjechał na południe Polski z dostawą, zabrawszy wystarczającą – jak mu się zdawało – ilość paliwa oraz plik dokumentów poświadczających przynależność do cechu rzemiosł oraz prawo do prowadzenia zakładu, przemieszczania się, zbywania produktów, etc. (w normalnych krajach i systemach politycznych nie do pomyślenia).

20 grudnia w drodze powrotnej z Jastrzębia do Warszawy znalazł się w centrum Katowic w okolicy Pomnika Powstańców Śląskich, gdzie jego dostawczak odmówił dalszej jazdy z powodu braku benzyny (benzyna „wyszła”, bo pogoda była straszna – nieodśnieżone drogi, zaspy i gołoledź. Poprzedniego dnia Kaniewski jechał osiem [!] godzin z Krakowa do Bielska-Białej). Poproszony o pomoc w sprawie zakupu reglamentowanej benzyny patrol MO skierował go do Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego, a stamtąd Kaniewski trafił do Urzędu Miejskiego, Wojewódzkiego, WSzW i z powrotem do UM. Ponieważ wszystko działo się w niedzielę, pechowiec musiał zostać w Katowicach do poniedziałku i powtórzyć swoją wędrówkę po urzędach. Zbywano go na różne sposoby: przecież do Katowic nic nie dostarczał, tylko przez nie przejeżdżał; paliwo trzeba by zabrać piekarzom/rolnikom; na zezwoleniu dot. poruszania się po całym (!) kraju nie ma wyszczególnionego woj. katowickiego, itd. Po kilku godzinach oczekiwania w UM Kaniewski został zabrany przez milicjantów na komendę, gdzie usłyszał: „Panie, z Warszawy przyjechał Pan po paliwo do Katowic, zawracasz Pan głowę wiceprezydentowi, trzeba Pana zatrzymać, Panie, wlepić kolegium i będzie po problemie”. Słowa te rychło stały się ciałem i Kaniewski wylądował w areszcie komendy, skąd po dwóch dniach (23 grudnia) przeniesiono go do KW MO. W Wigilię wręczono mu decyzję o internowaniu i zawieziono do ośrodka odosobnienia w Zabrzu-Zaborzu.

Czas uwięzienia wykorzystał Włodzimierz Kaniewski na pisanie skarg i odwołań i w efekcie 6 stycznia 1982 r. został z Zabrza zwolniony. W uzasadnieniu decyzji o uchyleniu internowania podano, że decyzję tę „należy uważać za bezpodstawną”. Zwolniony próbował jeszcze na prośbę innych osadzonych przemycić kilka grypsów do rodzin, ale przed wyjściem został przeszukany i wiadomości nie udało się dostarczyć.

Rozżalony Kaniewski napisał, że bardzo żałuje, iż nie skorzystał z propozycji taksówkarzy, którzy w feralną niedzielę 20 grudnia proponowali mu kupno paliwa „na lewo”: „ta uczciwość bardzo drogo mnie kosztowała”. Można dodać – podobnie jak stan wojenny i cały PRL drogo kosztowały cały naród.

(na podstawie IPN Ka 043/35; szczegółowe dane osobowe i adresowe zostały zanonimizowane)

do góry